Zombi wydawały z siebie dziwne, a zarazem śmieszne dźwięki. Ich GRAAGHH
przypominało jej zepsutą sokowirówkę w połączeniu z rykiem starego lwa.
Sprawiali wrażenie, jakby zaraz mieli się udusić, co rzecz jasna nie
mogło nastąpić z oczywistego powodu- oni już nie żyli. Włóczyli się w
kółko, przystawali, jakby nagle ktoś ich wyłączył, a potem zmieniali
kierunek, obracając wolno zgniłe głowy i szli dalej, szurając stopami o
podłożę.
Dlatego, kiedy Pai obudziła się kolejnego ranka z Virusem wciśniętym pod pachą, nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy też zacząć płakać. Wokół stodoły musiało kręcić się kilku Sztywnych. Słyszała ich GRAAAAAGH, TRGAAGRRRR, a jak na złość, obijali się o ściany, denerwując psa, który jeżył krótką, czarną sierść i powarkiwał w kierunku zatrzaśniętych, drewnianych drzwi.
Nadal miała gorączkę, czuła się prawie tak, jakby przejechał po niej walec, a potem wrócił i znów ją zmiażdżył. Na dodatek oczy puchły i łzawiły przez katar, a świat stał się jedną, wielką,zamazaną breją.
- Zamkniesz się wreszcie?- syknęła wściekle, kiedy pies nie przestawał warczeć.- Chcesz, żeby tu przyszli? Jeśli tu wejdą, słowo daję, że zjedzą cię pierwszego, już ja się o to postaram- groziła mu, nie przejmując się zupełnie faktem, że mówi do zwierzęcia. Do kogoś, kto w głębokim poważaniu ma jej wysiłki, bo jedyne co rozumie, to na miejsce, nie rusz, ciacho i zły pies. Ale z drugiej strony, z kim miała rozmawiać? Potrzebowała Virusa nie tylko w chłodne wieczory, ale także wtedy, kiedy chciała się wygadać, kiedy chciała zrzucić z siebie ciężar życia.
Zesztywniała szyja i barki nie wspierały jej w próbie podniesienia się z posłania. Z zaciśniętymi zębami szarpnęła ciałem w górę i oparła o drewniane belki, podtrzymując się dłońmi. Udało jej się wychylić do przodu na tyle, by złapać psa za zniszczoną obrożę. Niegdyś czerwony materiał, teraz był wytarty i przybrudzony zaschniętym błotem. Virus czując szarpnięcie, uległ swej pani i usiadł przy niej posłusznie, chociaż nie przestał nasłuchiwać i kręcić łbem, to w prawo, to w lewo, unosząc wysoko nos.
- Czy przez te wszystkie dni nie dotarło do ciebie, że przetrwamy, jeśli zamkniesz tę swoją śmierdzącą paszczę? Nie chcę, by połowa mojego ciała wylądowała w żołądku tych brzydali, a druga wstała z martwych i łaziła po lesie. A jeśli tak się stanie, to cię znajdę i zjem, obiecuję- mamrotała cicho, jednocześnie głaszcząc kark Virusa. Jej dotyk uspokoił go na tyle, że ułożył się na ubitej ziemi. Nie było szans, aby chodzące paskudztwa weszły do środka, nie było tu też okien, przez które mogliby ją dostrzec, jednak serce podchodziło jej pod same gardło, kiedy szurania nasilały się w pobliżu, po drugiej stronie ściany.
Coś stuknęło, coś zaszeleściło w krzakach, które rosły gęsto przy stodole. Słyszała kroki. Pewne, mocne kroki, a po chwili kilku Sztywnych uderzyło plecami o mokrą ziemię, kiedy ich czaszki zostały przekute na wylot nożami. Paili nie widziała, co się dzieje, ale znała ten specyficzny, mlaszczący odgłos, który towarzyszył przy wyciąganiu ostrza z głowy.
Teraz to i ona zrobiła się niespokojna. Nie było żadnych wątpliwości, że na zewnątrz pojawili się ludzie. Żywi ludzie. I jeśli zechcą wejść do stodoły i szukać w niej schronienia, to już teraz może palnąć sobie w łeb. Zdążyła się przekonać na własnej skórze, że szansę na przeżycie mają tylko najsilniejsi, a patrząc na nią i jej położenie- cóż, marne szanse, że ktokolwiek jej pomoże.
Prawie wcisnęła czoło w chropowate deski. Na wszystkie sposoby starała się dojrzeć coś przez maleńkie szpary, ale jedyne, co widziała, to gęsty las, który rzucał spory cień dosięgający dziurawego dachu. Prawie krzyknęła, gdy ktoś szarpał za wielkie drzwi. Pod wpływem siły, belki zaskrzypiały, wyrzucając z siebie ostre drzazgi. Virus zerwał się na cztery łapy, ukazując białe kły. Ślinił się wściekle i warczał coraz głośniej, osłaniając ją swoim cielskiem. Dziewczyna złapała za topór i walcząc z drżącymi mięśniami, wstawała wolno, opierając się spoconymi plecami o ścianę. Jeśli to tylko jedna osoba, to jakoś sobie poradzi, ale jeśli wtargnie tu spora grupka, na dodatek samych mężczyzn, to jej minuty są policzone. Zagryzła mocno zęby, zacisnęła blade dłonie na trzonku i już miała krzyczeć do Virusa „Bierz go!”, kiedy zawiasy puściły i pozwoliły wejść do środka chudemu, postawnemu mężczyźnie. Ogarnął wzrokiem pomieszczenie i za nim zdążyła pisnąć, długa ręka z bronią wystrzeliła w jej kierunku.
- Czego chcesz?- wychrypiała, chcąc, by jej głos zabrzmiał pewnie.- Opuść pistolet. Policjanci nie zabijają bezbronnych cywilów, prawda?
Mężczyzna obserwował ją czujnie ciemnymi oczami przysłoniętymi szerokim kapeluszem. Miał na sobie przybrudzony mundur, ale nawet z tej odległości wiedziała, z kim ma do czynienia. Ten fakt trochę ją uspokoił.
- Odwołaj psa, to i ja odłożę broń- odezwał się wreszcie. Głos miał spokojny, ale stanowczy, więc nie miała wyjścia. Przywołała do siebie psa i na wszelki wypadek złapała go za obrożę.
- Twoja kolej.
- W porządku- schował pistolet do kabury i zbliżył się kilka kroków, nie spuszczając wzroku z Virusa. Dopiero teraz zauważyła, że w progu stało jeszcze dwóch mężczyzn. To jej się nie spodobało.
Przełknęła nieprzyjemną gulę i podciągnęła nosem, czując pojawiający się katar. Uda drgały jej z wysiłku, ale stała dzielnie, chcąc wyglądać zdrowo i silnie.
- Jeśli macie złe zamiary, to już teraz mogę was zapewnić, że nie posiadam nic wartościowego.
- Nie mamy złych zamiarów… no, chyba że dasz na do tego powód- policjant obchodził stodołę i machnął na kompanów, by weszli do środka i zamknęli porządnie drzwi. Jeden z nich nadal trzymał strzelbę, drugi z kolei zarzucił na odsłonięte ramiona kuszę i zaryglował wejście.
- Co jest grane? Jeśli tkniecie mnie palcem…- zadrżała.- Jeśli tkniecie, to słowo, że wsadzę wam ten topór głęboko w gardło, nim zdążycie zdjąć spodnie!
- Uspokój się, dziewczyno. Szukamy kogoś.
- Jestem tu tylko ja i mój pies. No, a na dworze znajdzie się kilka śmierdzących truposzy. Od koloru do wyboru, szeryfie- śledziła każdy jego ruch, a po czole spływały jej pierwsze krople potu. Ciało paliło, domagając się chociaż kapki wody i odrobiny jedzenia. Nie mogła jednak liczyć na takie rarytasy. Drobne zapasy, które zostawiła jej poprzednia grupa, zdążyły się wyczerpać i jedyne, co miała w ustach przez ostatnie trzy dni, to własne palce.
- Nie widziałaś małej dziewczynki? Blondynka, drobniutka, krótkie włosy i niebieski T-shirt- pytanie padło z lewej strony, od mężczyzny ze strzelbą. Był wysoki i dobrze zbudowany. Czarne, gęste włosy kręciły się we wszystkie strony, tworząc urocze loczki. Miał szeroką szczękę i bystre, niemal dzikie oczy, w których czaił się niezrozumiały dla niej mrok.
- Nie widziałam. Nie słyszałam również, by ktoś tutaj przechodził, czy przebiegał. Jesteście pierwszymi żywymi ludźmi, których mam okazję spotkać- odpowiedziała zgodnie z prawdą, ale pod wpływem przeszywającego wzroku miała wrażenie, że dopuściła się kłamstwa.
- Jesteś pewna?- szeryf znów przejął pałeczkę, podchodząc tak blisko, że była w stanie zauważyć głębokie bruzdy, pojawiające się w kącikach ust.
- Tak.
- Jesteś sama?
- Jak widać. Skoro wiecie, że nie widziałam waszej małej zguby, to chyba możecie już stąd iść?
Mężczyzna zdjął kapelusz i obracał go w dłoniach, rozglądając się po stodole. Potem kiwnął na kolegę ze strzelbą.
- To dobre miejsce, żeby przeczekać kilka dni. Na autostradzie jesteśmy zbyt widoczni…
- Hej! Byłam tu pierwsza!- Pai nie zamierzała milczeć, słysząc, jak obcy zamierzają zająć jedyne bezpieczne miejsce, które znała.- Nie możecie mnie stąd wyrzucić i wejść tu sobie, jak gdyby nigdy nic!
Policjant obrócił się przez ramię i uniósł żylastą dłoń.
- Nikt cię stąd nie wyrzuci… dobijemy targu, co ty na to?
- Rick, co ty…?- facet od strzelby szturchnął go w ramię.
- Shane, pomyśl, to dobry pomysł. Nie chce, żeby Lori z Carlem siedzieli na środku jezdni, albo co gorsza, by kolejne stado przeszło obok nas… damy jej butelkę wody, z trzy puszki jedzenia i tyle- Rick ściszył głos, nie chcąc, by dziewczyna wyłapała jego słowa.
- Nie wiem…- Shane pochylił się w stronę przyjaciela.- Nie widzisz, jak jej oczy błyszczą? Jestem pewny, że ma gorączkę, a skoro tak, to za niedługo umrze, a potem nas powybija. Tego chcemy?
Rick faktycznie nie zwrócił uwagi na wygląd i stan dziewczyny. W panującym mroku nie mógł wyłapać szczegółów, ale Shane miał rację. Dziewczyna ledwo trzymała się na nogach i marszczyła co chwilę spocone czoło. Podszedł jeszcze bliżej, nie reagując na szarpiącego się psa.
- Zadrapali cię? Ugryźli?- zapytał bez ociągania, szukając wzrokiem śladów zębów i paznokci. Pai, jakby w odpowiedzi ześlizgnęła się plecami po chropowatym drewnie i usiadła na stercie koców i szmat.
- Nie. Nie tknęli mnie nawet paluszkiem.
- Nie kłam. Nie jesteśmy ślepi- głos Shane’a stał się ostry. Pai podciągnęła kolana pod brodę.
- Nie kłamie, człowieku. Przyszliście tutaj i co? Będziecie się rządzić jak u siebie? Byłam tu pierwsza, więc to moja stodoła. Spadajcie.
- Może trochę milej, co?- niesympatyczny właściciel Mossberga 590, stanął obok policjanta i sapał wściekle.
- Ciebie też się to tyczy. Jestem przeziębiona, to wszystko!- warknęła, nie panując nad złością. Virus wyczuwając jej nastrój, wyrwał się do przodu, ujadając wściekle na wystraszoną dwójkę.
- Każ mu przestać!- Shane machał strzelbą, starając się odgonić zwierzę.
- Ucisz go! Zaraz będziemy mieli na głowie hordę martwych. Dogadamy się, ale ucisz psa!- Rick również trzymał swoją broń, wymierzoną idealnie w pysk Virusa. Nie zważając na zmęczenie i ból w stawach, Paili zerwała się na nogi i dopadła do psa, przyciągając go mocno do siebie. Nikt nie miał prawa do niego mierzyć.
- Nie wolno. Siadaj, ty półgłówku- tylko ona miała prawo go pouczać i jeśli zaszłaby taka konieczność, tylko ona miała prawo go zabić. Uniosła głowę, patrząc na nich oskarżycielsko.- Wynoście się. Przynosicie ze sobą kłopoty!
- Dogadajmy się- Rick ukucnął przy niej, a jego kolana strzyknęły głośno.- Dostaniesz jedzenie i picie. Zostaniemy tutaj z trzy, cztery noce, dopóki nie znajdziemy Sophie. Zajmiemy tamto miejsce- pokazał palcem ciemny kąt przy drzwiach, o które opierał się ten trzeci, nic niemówiący.
- A Virus?
- Dla niego też coś znajdziemy. To jak?
Paili zagryzła popękaną wargę i w ciszy kalkulowała ich propozycję. Była sama od dłuższego czasu. Miło byłoby mieć przy sobie kilku ludzi, do których można się odezwać. Po drugie obiecywali jedzenie i wodę, a tego potrzebowała najbardziej.
- Kto jest w waszej grupie? Chyba nie chcecie mi tu sprowadzić samych mężczyzny?
- Oczywiście, że nie. Są z nami kobiety, dzieci...
- Radzę się pospieszyć.
Wzdrygnęła się, słysząc suchy ton głosu, dobiegający spod wejścia. Mężczyzna, który dotychczas nie wykazał umiejętności mówienia, patrzył na nich zdenerwowany i gryzł w ustach źdźbło zaschniętej trawy.
- Robi się ciemno. To ich przyciągnie, a my utkniemy i nie wrócimy do reszty. No, ty tam- skinął na nią głową, a jego brudne, brązowe włosy uniosły się w górę i opadły z powrotem na zmarszczone czoło.- Zdecydowałaś się już, czy nie? Nie wiem jak ty, ale ja nie chce, by jakaś martwa ciota odgryzła mi dupsko.
- No ok, umowa stoi!- wydusiła niepewnie, wtulając się mocniej w kłującą sierść psa.
Mężczyźni zbierali się do wyjścia, otwierając powoli drzwi. Ten z kuszą wyszedł pierwszy, skradając się cicho w stronę lasu. Zanim Rick opuścił stodołę, obrócił się do niej, wciskając na zwichrzone włosy brązowy kapelusz.
- Do autostrady jest dwadzieścia minut. Zbierzemy grupę i wrócimy na noc. Bądź czujna.
Pai wzruszyła ramionami, ale wewnątrz niej wszystko buzowało nieznośnym podnieceniem. Wreszcie nie będzie sama. Przez najbliższe dni będzie wśród ludzi, którzy może zlitują się nad nią na tyle, by pomoc jej dojść do siebie?
Pierwszy raz od niepamiętnych czasów rzuciła się na posłanie ze szczerym uśmiechem i złożyła dłonie do modlitwy.
Dlatego, kiedy Pai obudziła się kolejnego ranka z Virusem wciśniętym pod pachą, nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy też zacząć płakać. Wokół stodoły musiało kręcić się kilku Sztywnych. Słyszała ich GRAAAAAGH, TRGAAGRRRR, a jak na złość, obijali się o ściany, denerwując psa, który jeżył krótką, czarną sierść i powarkiwał w kierunku zatrzaśniętych, drewnianych drzwi.
Nadal miała gorączkę, czuła się prawie tak, jakby przejechał po niej walec, a potem wrócił i znów ją zmiażdżył. Na dodatek oczy puchły i łzawiły przez katar, a świat stał się jedną, wielką,zamazaną breją.
- Zamkniesz się wreszcie?- syknęła wściekle, kiedy pies nie przestawał warczeć.- Chcesz, żeby tu przyszli? Jeśli tu wejdą, słowo daję, że zjedzą cię pierwszego, już ja się o to postaram- groziła mu, nie przejmując się zupełnie faktem, że mówi do zwierzęcia. Do kogoś, kto w głębokim poważaniu ma jej wysiłki, bo jedyne co rozumie, to na miejsce, nie rusz, ciacho i zły pies. Ale z drugiej strony, z kim miała rozmawiać? Potrzebowała Virusa nie tylko w chłodne wieczory, ale także wtedy, kiedy chciała się wygadać, kiedy chciała zrzucić z siebie ciężar życia.
Zesztywniała szyja i barki nie wspierały jej w próbie podniesienia się z posłania. Z zaciśniętymi zębami szarpnęła ciałem w górę i oparła o drewniane belki, podtrzymując się dłońmi. Udało jej się wychylić do przodu na tyle, by złapać psa za zniszczoną obrożę. Niegdyś czerwony materiał, teraz był wytarty i przybrudzony zaschniętym błotem. Virus czując szarpnięcie, uległ swej pani i usiadł przy niej posłusznie, chociaż nie przestał nasłuchiwać i kręcić łbem, to w prawo, to w lewo, unosząc wysoko nos.
- Czy przez te wszystkie dni nie dotarło do ciebie, że przetrwamy, jeśli zamkniesz tę swoją śmierdzącą paszczę? Nie chcę, by połowa mojego ciała wylądowała w żołądku tych brzydali, a druga wstała z martwych i łaziła po lesie. A jeśli tak się stanie, to cię znajdę i zjem, obiecuję- mamrotała cicho, jednocześnie głaszcząc kark Virusa. Jej dotyk uspokoił go na tyle, że ułożył się na ubitej ziemi. Nie było szans, aby chodzące paskudztwa weszły do środka, nie było tu też okien, przez które mogliby ją dostrzec, jednak serce podchodziło jej pod same gardło, kiedy szurania nasilały się w pobliżu, po drugiej stronie ściany.
Coś stuknęło, coś zaszeleściło w krzakach, które rosły gęsto przy stodole. Słyszała kroki. Pewne, mocne kroki, a po chwili kilku Sztywnych uderzyło plecami o mokrą ziemię, kiedy ich czaszki zostały przekute na wylot nożami. Paili nie widziała, co się dzieje, ale znała ten specyficzny, mlaszczący odgłos, który towarzyszył przy wyciąganiu ostrza z głowy.
Teraz to i ona zrobiła się niespokojna. Nie było żadnych wątpliwości, że na zewnątrz pojawili się ludzie. Żywi ludzie. I jeśli zechcą wejść do stodoły i szukać w niej schronienia, to już teraz może palnąć sobie w łeb. Zdążyła się przekonać na własnej skórze, że szansę na przeżycie mają tylko najsilniejsi, a patrząc na nią i jej położenie- cóż, marne szanse, że ktokolwiek jej pomoże.
Prawie wcisnęła czoło w chropowate deski. Na wszystkie sposoby starała się dojrzeć coś przez maleńkie szpary, ale jedyne, co widziała, to gęsty las, który rzucał spory cień dosięgający dziurawego dachu. Prawie krzyknęła, gdy ktoś szarpał za wielkie drzwi. Pod wpływem siły, belki zaskrzypiały, wyrzucając z siebie ostre drzazgi. Virus zerwał się na cztery łapy, ukazując białe kły. Ślinił się wściekle i warczał coraz głośniej, osłaniając ją swoim cielskiem. Dziewczyna złapała za topór i walcząc z drżącymi mięśniami, wstawała wolno, opierając się spoconymi plecami o ścianę. Jeśli to tylko jedna osoba, to jakoś sobie poradzi, ale jeśli wtargnie tu spora grupka, na dodatek samych mężczyzn, to jej minuty są policzone. Zagryzła mocno zęby, zacisnęła blade dłonie na trzonku i już miała krzyczeć do Virusa „Bierz go!”, kiedy zawiasy puściły i pozwoliły wejść do środka chudemu, postawnemu mężczyźnie. Ogarnął wzrokiem pomieszczenie i za nim zdążyła pisnąć, długa ręka z bronią wystrzeliła w jej kierunku.
- Czego chcesz?- wychrypiała, chcąc, by jej głos zabrzmiał pewnie.- Opuść pistolet. Policjanci nie zabijają bezbronnych cywilów, prawda?
Mężczyzna obserwował ją czujnie ciemnymi oczami przysłoniętymi szerokim kapeluszem. Miał na sobie przybrudzony mundur, ale nawet z tej odległości wiedziała, z kim ma do czynienia. Ten fakt trochę ją uspokoił.
- Odwołaj psa, to i ja odłożę broń- odezwał się wreszcie. Głos miał spokojny, ale stanowczy, więc nie miała wyjścia. Przywołała do siebie psa i na wszelki wypadek złapała go za obrożę.
- Twoja kolej.
- W porządku- schował pistolet do kabury i zbliżył się kilka kroków, nie spuszczając wzroku z Virusa. Dopiero teraz zauważyła, że w progu stało jeszcze dwóch mężczyzn. To jej się nie spodobało.
Przełknęła nieprzyjemną gulę i podciągnęła nosem, czując pojawiający się katar. Uda drgały jej z wysiłku, ale stała dzielnie, chcąc wyglądać zdrowo i silnie.
- Jeśli macie złe zamiary, to już teraz mogę was zapewnić, że nie posiadam nic wartościowego.
- Nie mamy złych zamiarów… no, chyba że dasz na do tego powód- policjant obchodził stodołę i machnął na kompanów, by weszli do środka i zamknęli porządnie drzwi. Jeden z nich nadal trzymał strzelbę, drugi z kolei zarzucił na odsłonięte ramiona kuszę i zaryglował wejście.
- Co jest grane? Jeśli tkniecie mnie palcem…- zadrżała.- Jeśli tkniecie, to słowo, że wsadzę wam ten topór głęboko w gardło, nim zdążycie zdjąć spodnie!
- Uspokój się, dziewczyno. Szukamy kogoś.
- Jestem tu tylko ja i mój pies. No, a na dworze znajdzie się kilka śmierdzących truposzy. Od koloru do wyboru, szeryfie- śledziła każdy jego ruch, a po czole spływały jej pierwsze krople potu. Ciało paliło, domagając się chociaż kapki wody i odrobiny jedzenia. Nie mogła jednak liczyć na takie rarytasy. Drobne zapasy, które zostawiła jej poprzednia grupa, zdążyły się wyczerpać i jedyne, co miała w ustach przez ostatnie trzy dni, to własne palce.
- Nie widziałaś małej dziewczynki? Blondynka, drobniutka, krótkie włosy i niebieski T-shirt- pytanie padło z lewej strony, od mężczyzny ze strzelbą. Był wysoki i dobrze zbudowany. Czarne, gęste włosy kręciły się we wszystkie strony, tworząc urocze loczki. Miał szeroką szczękę i bystre, niemal dzikie oczy, w których czaił się niezrozumiały dla niej mrok.
- Nie widziałam. Nie słyszałam również, by ktoś tutaj przechodził, czy przebiegał. Jesteście pierwszymi żywymi ludźmi, których mam okazję spotkać- odpowiedziała zgodnie z prawdą, ale pod wpływem przeszywającego wzroku miała wrażenie, że dopuściła się kłamstwa.
- Jesteś pewna?- szeryf znów przejął pałeczkę, podchodząc tak blisko, że była w stanie zauważyć głębokie bruzdy, pojawiające się w kącikach ust.
- Tak.
- Jesteś sama?
- Jak widać. Skoro wiecie, że nie widziałam waszej małej zguby, to chyba możecie już stąd iść?
Mężczyzna zdjął kapelusz i obracał go w dłoniach, rozglądając się po stodole. Potem kiwnął na kolegę ze strzelbą.
- To dobre miejsce, żeby przeczekać kilka dni. Na autostradzie jesteśmy zbyt widoczni…
- Hej! Byłam tu pierwsza!- Pai nie zamierzała milczeć, słysząc, jak obcy zamierzają zająć jedyne bezpieczne miejsce, które znała.- Nie możecie mnie stąd wyrzucić i wejść tu sobie, jak gdyby nigdy nic!
Policjant obrócił się przez ramię i uniósł żylastą dłoń.
- Nikt cię stąd nie wyrzuci… dobijemy targu, co ty na to?
- Rick, co ty…?- facet od strzelby szturchnął go w ramię.
- Shane, pomyśl, to dobry pomysł. Nie chce, żeby Lori z Carlem siedzieli na środku jezdni, albo co gorsza, by kolejne stado przeszło obok nas… damy jej butelkę wody, z trzy puszki jedzenia i tyle- Rick ściszył głos, nie chcąc, by dziewczyna wyłapała jego słowa.
- Nie wiem…- Shane pochylił się w stronę przyjaciela.- Nie widzisz, jak jej oczy błyszczą? Jestem pewny, że ma gorączkę, a skoro tak, to za niedługo umrze, a potem nas powybija. Tego chcemy?
Rick faktycznie nie zwrócił uwagi na wygląd i stan dziewczyny. W panującym mroku nie mógł wyłapać szczegółów, ale Shane miał rację. Dziewczyna ledwo trzymała się na nogach i marszczyła co chwilę spocone czoło. Podszedł jeszcze bliżej, nie reagując na szarpiącego się psa.
- Zadrapali cię? Ugryźli?- zapytał bez ociągania, szukając wzrokiem śladów zębów i paznokci. Pai, jakby w odpowiedzi ześlizgnęła się plecami po chropowatym drewnie i usiadła na stercie koców i szmat.
- Nie. Nie tknęli mnie nawet paluszkiem.
- Nie kłam. Nie jesteśmy ślepi- głos Shane’a stał się ostry. Pai podciągnęła kolana pod brodę.
- Nie kłamie, człowieku. Przyszliście tutaj i co? Będziecie się rządzić jak u siebie? Byłam tu pierwsza, więc to moja stodoła. Spadajcie.
- Może trochę milej, co?- niesympatyczny właściciel Mossberga 590, stanął obok policjanta i sapał wściekle.
- Ciebie też się to tyczy. Jestem przeziębiona, to wszystko!- warknęła, nie panując nad złością. Virus wyczuwając jej nastrój, wyrwał się do przodu, ujadając wściekle na wystraszoną dwójkę.
- Każ mu przestać!- Shane machał strzelbą, starając się odgonić zwierzę.
- Ucisz go! Zaraz będziemy mieli na głowie hordę martwych. Dogadamy się, ale ucisz psa!- Rick również trzymał swoją broń, wymierzoną idealnie w pysk Virusa. Nie zważając na zmęczenie i ból w stawach, Paili zerwała się na nogi i dopadła do psa, przyciągając go mocno do siebie. Nikt nie miał prawa do niego mierzyć.
- Nie wolno. Siadaj, ty półgłówku- tylko ona miała prawo go pouczać i jeśli zaszłaby taka konieczność, tylko ona miała prawo go zabić. Uniosła głowę, patrząc na nich oskarżycielsko.- Wynoście się. Przynosicie ze sobą kłopoty!
- Dogadajmy się- Rick ukucnął przy niej, a jego kolana strzyknęły głośno.- Dostaniesz jedzenie i picie. Zostaniemy tutaj z trzy, cztery noce, dopóki nie znajdziemy Sophie. Zajmiemy tamto miejsce- pokazał palcem ciemny kąt przy drzwiach, o które opierał się ten trzeci, nic niemówiący.
- A Virus?
- Dla niego też coś znajdziemy. To jak?
Paili zagryzła popękaną wargę i w ciszy kalkulowała ich propozycję. Była sama od dłuższego czasu. Miło byłoby mieć przy sobie kilku ludzi, do których można się odezwać. Po drugie obiecywali jedzenie i wodę, a tego potrzebowała najbardziej.
- Kto jest w waszej grupie? Chyba nie chcecie mi tu sprowadzić samych mężczyzny?
- Oczywiście, że nie. Są z nami kobiety, dzieci...
- Radzę się pospieszyć.
Wzdrygnęła się, słysząc suchy ton głosu, dobiegający spod wejścia. Mężczyzna, który dotychczas nie wykazał umiejętności mówienia, patrzył na nich zdenerwowany i gryzł w ustach źdźbło zaschniętej trawy.
- Robi się ciemno. To ich przyciągnie, a my utkniemy i nie wrócimy do reszty. No, ty tam- skinął na nią głową, a jego brudne, brązowe włosy uniosły się w górę i opadły z powrotem na zmarszczone czoło.- Zdecydowałaś się już, czy nie? Nie wiem jak ty, ale ja nie chce, by jakaś martwa ciota odgryzła mi dupsko.
- No ok, umowa stoi!- wydusiła niepewnie, wtulając się mocniej w kłującą sierść psa.
Mężczyźni zbierali się do wyjścia, otwierając powoli drzwi. Ten z kuszą wyszedł pierwszy, skradając się cicho w stronę lasu. Zanim Rick opuścił stodołę, obrócił się do niej, wciskając na zwichrzone włosy brązowy kapelusz.
- Do autostrady jest dwadzieścia minut. Zbierzemy grupę i wrócimy na noc. Bądź czujna.
Pai wzruszyła ramionami, ale wewnątrz niej wszystko buzowało nieznośnym podnieceniem. Wreszcie nie będzie sama. Przez najbliższe dni będzie wśród ludzi, którzy może zlitują się nad nią na tyle, by pomoc jej dojść do siebie?
Pierwszy raz od niepamiętnych czasów rzuciła się na posłanie ze szczerym uśmiechem i złożyła dłonie do modlitwy.
Świetny czekam na next !!!
OdpowiedzUsuńNa pewno nie piszesz sama dla siebie,czytam z jęzorem na wierzchu XD i czekam na następny rozdział ! Seon
OdpowiedzUsuńBędę obserwować, zapowiada się super :)
OdpowiedzUsuńGenialny rozdział, czekam na następny ;)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńOMG , czekam na następny ❤👍
OdpowiedzUsuńOMG , czekam na następny ❤👍
OdpowiedzUsuńHej, zapraszam do zgłoszenia się w nowo otwartym Spisie -> http://spis-seriale.blogspot.com/ :)
OdpowiedzUsuńCześć, mam do ciebie sprawę i fajnie jakbyś podoła mi swój mail i bym ci to wyjaśniła :) Tak w ogóle to fajnie piszesz i kocham Daryla :D
OdpowiedzUsuń53 yrs old Financial Analyst Isahella Foote, hailing from Sheet Harbour enjoys watching movies like Godzilla and Snowboarding. Took a trip to Archaeological Sites of the Island of Meroe and drives a Alfa Romeo 6C 2500 Competizione. swietna strona
OdpowiedzUsuńradca prawny rzeszow za darmo
OdpowiedzUsuń